Kiedy brak metryki jest lepszy niż byle jaka metryka?




Powiedzieć że w dzisiejszych czasach metryki są nową czernią, to jak nie powiedzieć nic. Szczególnie w branży technologicznej i internetowej, gdzie na porządku dziennym jest mierzenie i analiza działań na wszystkich poziomach organizacji – od ilości dziennie przeprowadzonych rozmów z klientami, aż po średnie roczne przychody uzyskiwane z jednego klienta Oczywiście nie brakuje tez treści które podpowiadają coraz to nowsze, bardziej ekscytujące i atrakcyjne wskaźniki do obserwacji.
Po drugiej stronie tego równania znajdziemy całe mnóstwo narzędzi analitycznych. Dostępne są niemalże „we wszystkich kształtach i rozmiarach”. Możemy znaleźć stosunkowo prosto takie rozwiazanie do analizy danych które trafi w nasze potrzeby, możliwości, potencjał i poziom znajomosci zagadnień analitycznych.
Składając więc razem potencjał pomysłów i ogromne możliwości realizacji ich otrzymujemy… No właśnie, co otrzymujemy? Bogactwo nieograniczonych możliwości czy też może klęskę urodzaju? Czy mix dowolnie wybranych metryk z dowolnym narzędziem gwarantuje że otrzymamy wartościowe wskazówki? Moim zdaniem w taki sposób łatwiej sobie zrobić krzywdę niż realnie coś osiągnąć. Czego więc brakuje?
Ktoś kiedyś powiedział że „Wizja bez realizacji to tylko halucynacja”. Analogicznie moim zdaniem można powiedzieć że „Potencjał bez przemyślanego użycia to tylko fajny gadżet”. Dlatego też przy podejściu do analityki, bez względu na to czy mówimy o prostym blogu osobistym z przepisami na pierogi, czy też o dużych i złożonych problemach w ramach wielkich korporacji uważam że pierwsze skrzypce powinno grać przemyślenie potrzeby, którą chcemy zaspokoić korzystając z analityki. Zapewne określono już niejeden proces pomagający zbieranie tej wiedzy. Ja natomiast chciałbym się podzielić kilkoma błędami które m.in. miałem okazję sam popełnić w historii swojej pracy z analityką, a myślę że warto się uniwersalnie przed nimi chronić.
Próżna metryka (vanity metrics) – sięgając pamięcią wstecz muszę przyznać że jest coś upajającego w widoku wykresu który rośnie. Wzrosty wszelakiej maści, zielone strzałki w górę potrafią niewątpliwie dodać skrzydeł każdemu kto obserwuje swoje metryki. Moim zdaniem dlatego też czasami zapominamy (albo nie chcemy pamiętać?) zapytać siebie na ile te wzrosty są naszą zasługą, a na ile coś po prostu rośnie samo z siebie i na ile o czymkolwiek nam to mówi? Weźmy tu przykład znany być może niektórym z serialu „Silicon Valley” – mierzono tam postęp biznesu ilością pobrań aplikacji na smartfony. Informacja „mamy ponad 100,000 pobrań naszej aplikacji!” z pewnością zrobi wrażenie na pierwszy rzut oka. Natomiast jest to niestety metryka zahaczająca o próżność z kilku względów:
- ilość pobrań zawsze będzie rosnąć
- samo pobranie aplikacji nie mówi nic o: jej uruchomieniu, skasowaniu czy tez regularnym użyciu
- jest podatna na wpływ cyklicznego instalowania i odinstalowywania aplikacji (pamiętacie ten odcinek? 😉 )
Tak więc wnioskowanie o ogólnej kondycji biznesu na tej podstawie będzie obarczone błędem. Oczywiście w przypadku gdy chcemy stricte zmierzyć skuteczność nowej reklamy promującą naszą aplikację takie podejście nie będzie takie złe.
Metryka nie wpływająca na działanie – jednym z postulatów stawianych przez autorów książki „Metoda Lean Analytics” jest to, że dobra metryka powinna mieć realny wpływ na działanie organizacji. W moim rozumieniu sprowadza się to do zadania sobie pytania „czy jeśli X spadnie – zmienimy aktualne plany? A co jeśli wzrośnie?”. Jeśli odpowiedz na to pytanie jest przecząca to z pewnym spokojem pozwalam sobie odpuścić monitorowanie takiej metryki. Nawet jeżeli metryka jest wartościowa (tzn. nie jest próżna), ale jej zachowanie nie ma mieć żadnego wpływu na moje działanie to wolę zachować „czystszy krajobraz”. Zapewne istnieją też osoby które stwierdzą że niektóre rzeczy zawsze trzeba monitorować, bez względu na wszystko. Nie twierdzę że tak nie jest, możliwe. W tej chwili natomiast moim subiektywnym przekonaniem jest że czas poświęcony na monitorowanie 10–20 metryk „bez wpływu” lepiej przeznaczyć na lepsze zrozumienie tych, które wpływają albo poszukać dodatkowych źródeł znaczącej informacji (np. poczytać rozmowy z klientami i przez to rozbudować empatię w stosunku do użytkownika produktu).
Metryka nie spasowana z aktualnymi potrzebami biznesu – ostatnią pułapką o której myślę że warto wspomnieć jest kwestia dopasowania metryk do aktualnych potrzeb biznesowych. Rozważmy lejek sprzedażowy i dwa hipotetyczne startupy. Niech jeden startup będzie na bardzo wczesnym stadium rozwoju i dopiero buduje swoją rozpoznawalność na rynku, drugi z kolei już funkcjonuje od kilku lat i osiągnął pewną stabilność jeśli chodzi o wszystkie etapy lejka. Czy w każdym z tych startupów na lejek sprzedażowy szefowie patrzą tak samo? Wyobrażam sobie, że nie. Lejek sprzedażowy jest dosyć powszechnym sposobem oceny stanu zdrowia produktu pod kątem biznesowym/finansowym i z pewnością wzmożony ruch w każdym z jego etapów powinien istotnie wpływać na podejmowane decyzje. Jednakże w przypadku młodego startupu sądzę, że jednak większe skupienie powinno być zogniskowane na wczesnym etapie lejka (pozyskanie użytkownika, aktywacja), gdyż świadomość produktu dopiero się buduje i jest zwyczajnie zbyt wcześnie aby optymalizować dalsze etapy (optymalizacja przychodu, retencja). W początkowych fazach życia produktu możemy mieć wręcz zbyt mało danych, zbyt małą próbkę aby uzyskane rezultaty były miarodajne i mogły nam podpowiedzieć realnie kolejne działania. Domyślasz się już chyba, że w przypadku dojrzalszego, bardziej stabilnego produktu dużo większy sens będzie miało spojrzenie całościowe na lejek, może nawet z lekką przewagą skupienia na monetyzacji i retencji. Podsumowując wywód – metryka oprócz tego, że nie próżna i wpływająca na działania powinna również być zgodnie wpasowana w aktualne potrzeby firmy. Jeżeli dana metryka ma nam podpowiadać na temat zupełnie poza kręgiem zainteresowania strategicznego to może lepiej ją chwilowo przynajmniej odsunąć na dalszy plan.
Wypadało by jeszcze przed zakończeniem tego artykułu odnieść się do pytania zawartego w tytule. Moim zdaniem brak metryk jest praktycznie zawsze lepszy niż mylne metryki. Dlaczego? Bo sądzę że jednak brak miar nie jest wielką tragedią. Nie mając miar zmuszeni jesteśmy polegać na innych źródłach informacji – instynkcie, intuicji biznesowej, głosie klientów, obserwacji otoczenia. Natomiast mylnie postawione metryki mogą działać na tyle “oślepiająco” że zaufamy im zbyt mocno i przez to zignorujemy pozostałe bodźce.
W tym miejscu zakończę ten artykuł, chociaż mam świadomość że mniej lub bardziej podobnych błędów jest znacznie więcej. Dlatego jeśli znane są Ci takie pułapki albo sposoby na obejście ich to zachęcam Ciebie do podzielenia się w komentarzu. Bardzo chętnie dowiem się czego jeszcze dobrze było by się wystrzegać w codziennej pracy „z cyferkami” 🙂
Piona!